uciekam gdzie pieprz rośnie!

Nie będzie przesadą jeśli powiem, że moim pierwszym kryterium wyboru zapachu jest jego opakowanie. Oczywiście nie jest to jedyny wyznacznik, jednak nie raz zdarzyło mi się dokonać zakupu tylko i wyłącznie na podstawie wyglądu flakonu. W_taki sposób trafiła w moje ręce woda perfumowana o obiecująco brzmiącej nazwie Paradise.



Paradise marki Oriflame został wydany w 2011 roku. Twórcą kompozycji zapachowej jest Fabrice Pellegrin - francuski perfumiarz współpracujący z m.in. L'Occitane, Jo Malone czy Azzaro. Nutami głowy są bergamotka, różowy pieprz, frezja i_pieprz; nutami serca -  jaśmin, róża, konwalia i piwonia, a nutami bazy - piżmo, drzewo kaszmirowe i cedr virginia.

Jak pisałam wyżej zapach kupiłam zupełnie w ciemno, tak po prostu. Urzekła mnie jego prosta, minimalistyczna forma, złote zdobienia i podobieństwo do korzenno-orintalnego Ambre Gris marki Balmain. 



Pierwszy kontakt z Paradise zaskakuje. Pikantny różowy pieprz, który gra tu zdecydowanie główną rolę, przeplata się ze świeżością delikatnych, lekko pudrowych białych kwiatów i piwonii. Nałożony na nadgarstek odkrywa swą kwaskowatą słodycz płynącą z owocu bergamotki. Kompozycja jest czysta, a zarazem lekko drapiąca i dusząca... nie mogę oderwać od niej nosa!

Czy tak wyobrażałam sobie zapach raju? Raczej finał narkotycznego odurzenia. Paradise ma w sobie coś hipnotycznego. Biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z zapachem katalogowym jestem bardzo pozytywnie zaskoczona oryginalnością. Trwałość i_intensywność również zasługują na owacje na stojąco! Zużyłam właśnie trzeci flakon, na pewno nie ostatni.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 
wspieram: